Posted on

Jesteśmy w Hiszpanii, od której wszystko się zaczyna. Nikt by się tego nie spodziewał.

Przed wycieczką było przysłowiowe „piwo” dla odświeżenia znajomości. Pomysł wyjazdu ktoś rzucił. Grupa wyjazdowa liczy 6 osób – Ewelina, Michał, Iza, Maciej, Szymon i Tomasz. Nie wszyscy się znamy. Zapowiada się ciekawie…

To nasz pierwszy wspólny wyjazd (miała być Teneryfa, ale nie wypaliło; może i dobrze… haha)

7 dni na Costa del Sol (01.10 – 07.10.2011)

My lecimy z UK do Malagi (ja i Michał). Reszta podróżników przylatuje do nas z Polski po 3 godzinach. Ten czas mija szybko, bo cieszymy się słońcem, którego brak było w UK. Szybko ogarniamy samochód (7-osobowy S-MAX) i jedziemy do miejscowości o nazwie Fuengirola. Pogoda dopisuje i jest ciepło…

Zatrzymujemy się w Fuengirola Beach. Rezerwacji dokonaliśmy na booking.com na 6 osób. Jest to apartament („duże słowo”) dwupokojowy i z dwoma miejscami sypialnianymi w kuchnio-salonie, z jedną łazienką (jakoś nie ma problemu, mimo licznej grupy) . Nie mamy co narzekać na skromny wystój, bo nie zamierzamy siedzieć w hotelu, tylko spać. Regularnie wieczorami przesiadujemy na balkonie. Tryb wakacyjny jest włączony na 7 dni.

Pierwszy wieczór po wylądowaniu przeznaczamy na zbadanie okolicy. Do promenady dochodzimy przez most (zapowiada się krótki spacer). Jest tu sporo sklepików i knajpek, gdzie można zjeść. Dodatkowo parę dyskotek. Późnym wieczorem ustalamy trasę wycieczki na kolejny dzień i losujemy kierowcę…

Marbella to nasz wybór. Żeby tu dotrzeć potrzebujemy pół godziny samochodem. Wybrzeże Słońca (Costa del Sol) rozpieszcza nas widokami. W Marbelli jest coś, co wywołuje uśmiech na naszych twarzach. Jest deptak, jest morze i w oddali widać góry. Przemierzamy plażę Bajadilla, na której widać wytwory tworzone z piasku. Są to dzieła sztuki, które pochłaniają wiele czasu. Robią wrażenie. A miejscowi dorabiają sobie „parę groszy” po sezonie. Odwiedzamy Playa de Venus i Puerto Banus Beach. Ostatecznie odpoczywamy w lokalnej knajpce na paelli. Smak jest wyjątkowy, a obsługa profesjonalna. To się nazywają wakacje. Kiedyś kojarzyły się z miesiącami lipiec i sierpień, a przecież październik to też dobra pora na wyjazd. Tym bardziej, że na Costa del Sol nie ma wielu turystów o tej porze. W takich warunkach można odpoczywać. Znów przesiadujemy do późnego wieczora na balkonie. Hotel nie jest zatłoczony. to i nas pewnie głośniej słychać.

3 dzień – Gibraltar. Jest ciepło, a słońce chowa się czasami za chmurami. Trasa z Fuengiroli powinna zająć nam około 2 godzin, jednak znacznie się wydłuża na skutek strajku. Zawsze coś ciekawego musi nas spotkać… Nikt z nas za bardzo nie wie, o co chodzi, bo nie rozumiemy hiszpańskiego. Strajkujący tarasują drogę głazami i nie jesteśmy w stanie przez dłuży czas przejechać. Przemieszczamy się bardzo powoli (pewnie szybciej byśmy tam doszli). W końcu strajkujący przesuwają się w innym kierunku. Głazy przestawiają kierowcy stojący w korku. Parkujemy samochód po stronie hiszpańskiej, przed przejściem granicznym. Gibraltar jest terytorium zamorskim Wielkiej Brytanii, więc musimy przejść odprawę paszportową (lub też można pokazać dowód). Kolejka szybko się przesuwa i za chwilę znajdujemy się przy lotnisku, przez które przebiega droga dla samochodów i pieszych. W chwili, gdy lotnisko jest wykorzystywane szlabany zamykają się i umożliwiają start lub lądowanie samolotom. Na górę dostajemy się kolejką linową – jest to opcja dla zaoszczędzenia czasu. Po jej opuszczeniu w pierwszym momencie rzucają się w oczy MAŁPY – jest ich cała masa i nawet nie przejmują się widokiem wysiadających, a raczej zastanawiają się, co mogą sobie przywłaszczyć (torebki, przysmaki itp.). Na górze znajduje się szlak, którym podążamy, żeby przejść wszystko wkoło i porobić pamiątkowe zdjęcia. I wszędzie są małpy. Widoki na cieśninę, port i lotnisko są zdumiewające. A przynajmniej były do czasu, kiedy naszły chmury, które zaczęły nam to połowicznie przesłaniać. Po zjeździe kolejką na dół udajemy się w stronę miasta.

Kolejnym naszym celem jest Tarifa. Miejscowość, z której można zobaczyć wybrzeże Afryki, a oddalone jest jedynie 20 km. Tu kończy się Europa. Parkujemy samochód przy ulicy i udajemy się na plażę – Playa Chica. Kolejno przemieszczamy się w stronę punktu widokowego Isla de Las Palomas, skąd jeszcze lepiej widać wybrzeże Maroka. Dzień uwieńczony relaksem w lokalnej knajpce na Starym Mieście na Sangrii – mijamy po drodze Castillo de Tarifa i Iglesia de San Mateo. Dzień znów żegnamy na balkonie naszego hotelu i ustalamy plan na następny dzień.

Jednogłośnie postawiliśmy na Mijas. Odległy na rzut beretem od Fuengiroli (coś ponad 10 minut samochodem, ponad 7 km). Jedziemy tam zaraz po śniadaniu. Zaczynamy wycieczkę w pełnym słońcu, ale przecież po to tu przyjechaliśmy, żeby się nim cieszyć. Zwiedzanie po sezonie ma wiele plusów. Jeśli trafisz na pogodę, jest mniej turystów, więcej ofert wynajmu (zakwaterowania czy samochodu), jest po prostu ciszej. Zdecydowanie lubimy taką opcję, bo strasznie męczą nas tłumy. Mijas to piękne miasteczko położone na tle malowniczych zbocz Sierra de Mijas. Od samego początku rzuca się w oczy architektura (styl charakterystyczny dla sztuki chrześcijaństwa i islamu), a raczej kolor. Zdecydowana większość to biel. Jest to miasteczko położone na szlaku białych miast Andaluzji (Ruta de los Pueblos Blancos). Bardzo nam się podoba. Jest tu spokój, a i miasteczko ma swój sielski klimat. Powoli poruszamy się wąskimi uliczkami. Białe domy wyróżniają się małymi balkonami. Wszystko to kontrastuje z wielokolorowymi kwiatami. Szczególnie urokliwa jest ulica Calle Muro. Wpierw udajemy się na punkt widokowy Jardines y mirador de la Muralla, żeby zobaczyć starszą część miasteczka porozsiewaną na zboczach gór. Blisko znajduje się park Parque la Muralla. Następnie zwiedzamy miasteczko wąskimi uliczkami, które są bardzo urokliwe. Na jednej z nich Calle San Sebastian znajduje się kościół z XVII wieku o tej samej nazwie – Kościół San Sebastian (Ermita de San Sebastian). Nasza trasa wiedzie do kolejnego obiektu sakralnego – Sanktuarium Matki Boskiej w Mijas (Ermita de la Virgen de la Pena). Jest to malutka kapliczka wykuta w skale, z XVI wieku. Miasteczko Mijas robi wrażenie i można mu poświęcić nawet cały dzień. Nasz program zwiedzania jest elastyczny i ulega obróbce na bieżąco. Więc biały kolor cudownych domków z balkonikami zamieniamy na błękit wody. Udajemy się na plaże Carihuela (Playa de la Carihuela). Przesiadujemy tu prawie do zachodu słońca. Kolacje jemy przy promenadzie. Najedzeni udajemy się na dyskotekę, żeby spalić trochę kalorii. Jest wesoło…

Kolejnego dnia trochę później wstajemy i jedziemy w stronę Granady. Plan był taki, iż chcieliśmy zobaczyć zamek Alhambra. Niestety wszystkie bilety wstępu były wykupione, a tak się nastawiliśmy, bo był to nasz MUST SEE (no cóż, może kolejnym razem). Została nam zatem do zobaczenia okolica Granady. Udajemy się najpierw na wzgórze, z którego rozciąga się przepiękna panorama miasta. Widać także w oddali Alhambrę, co nas trochę dobija, bo nie mamy możliwości wejścia. Trochę tym zniechęceni zwiedzamy miasto. Jakoś nie mamy pomysłu na trasę wycieczki. Zatrzymujemy się na kilka godzin w Centrum Nauki, które znajduje się blisko centrum miasta. Po powrocie do Fuengiroli znów wychodzimy do pobliskiej knajpki przy naszym hotelu. Jutro plan obejmuje zwiedzanie Fuengiroli i chcemy znaleźć czas na plażowanie. To już ostatni dzień przed wylotem. Każde wakacje tak szybko przemijają, więc trzeba cieszyć się chwilami spędzonymi w słońcu.

Tak, jak postanowiliśmy, tak robimy. Po śniadaniu idziemy na pieszo na Zamek Sohail. Uznaliśmy, że jest to atrakcja godna zobaczenia, tym bardziej, że widzimy ten zamek każdego dnia po wyjściu z hotelu. Budowla ma bardzo długą historię, a jeszcze w 1995 roku była to ruina. Na szczęście władze podjęły odpowiednie działania zmierzające do renowacji budowli, którą zamieszkiwali w przeszłości Fenicjanie, Rzymianie i Arabowie. Dzień jest słoneczny i zwiedzanie sprawia nam przyjemność. Cieszymy się każdą minutą, tym bardziej, że jutro już opuszczamy Andaluzję. Jest to nasza wspólna… pierwsza wycieczka, która wróży wiele dobrego. Dogadujemy się i każdy z nas wie, że połknął bakcyla. Ostatni wieczór spędzamy w pobliskiej knajpce, przy deptaku. Spotykamy parę Polaków, którzy mieszkają tu już kilka lat. Gorąco zachęcają nas na przeprowadzkę na Costa del Sol. Opcja jest kusząca, jednak my mamy co innego w głowie. Każdy z nas wie, że to początek czegoś wielkiego.

Costa del Sol … Tu wszystko się zaczęło. Wspomnienia tworzą historię… cdn.

JAKOŚĆ PODRÓŻY MIERZY SIĘ W LICZBIE POZNANYCH PRZYJACIÓŁ, A NIE PRZEJECHANYCH KILOMETRACH

TIM CAHILL

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *